nawet. Raz przez babkę, Mohlównę, i drugi raz przez żonę, Borchównę. Chciałabym przesłać im te oto gazetki. W Landskoronie, jak zresztą wogóle na Inflantach, trudno o nowiny, niezmiernie trudno. A tu są ważne, bardzo, bardzo... Trzeba, żeby i tam wiedzieli, żeby i tam...
— Najchętniej spełnię...
Hrabianka zaniepokoiła się raptem i przystąpiła bliżej do Juljusza.
— Tak — szepnęła — ale nikt tych gazetek i papierów nie powinien widzieć w pańskich rękach! Nikt! Są między niemi takie, które mogłyby przyprawić pana o utratę wolności... i nie pana tylko.
Oczy Grużewskiego łysnęły. Emilja dostrzegła w nich powątpiewanie, bo przekonywała dalej:
— Niech je pan sam przeczyta, chciałabym nawet, żeby je pan przeczytał... Z tych nowin i dla pana i dla wszystkich pragnących wiele doniosłego. Wypadki zbliżają się ku nam, nadchodzą. Należy czynić, należy zabiegać, aby nas zastały przygotowanemi. Całą Europę płomień ogarnął. Za rok, za dwa, może wcześniej, nas dosięgnąć gotów. A tu głusza, nieświadomość nawet tego, co dzieje się tuż prawie.
Emilja mówiła jeszcze. Juljusz słuchał z natężeniem, ścigał każde poruszenie jej ust, napawał się jej głosem, gorzał pod tchnieniem jej oddechu.
Hrabianka umilkła raptownie. Oczy jej spojrzały lękliwie na Grużewskiego i skryły się pod firankami długich jedwabistych rzęs. Juljusz zmieszał się.
— U nas, w Rosieńskiem — podjął z trudem Juljusz — rozpowiadają wiele o tem wszystkiem, lecz sprzeczności co niemiara...
— Jak w każdej wieści, ale tu, w tych papierach,
Strona:Wacław Gąsiorowski - Emilja Plater.djvu/98
Ta strona została przepisana.