wszystko niezawodne. Powiem panu całą prawdę... Jeden z generałów potwierdził mi je co do joty. Wojsko gotuje się do wymarszu na poskromienie rewolucji belgijskiej. Byłoby podobno już w drodze, gdyby nie odgłosy nadchodzące z Warszawy. Tak powiadał mi generał...
Juljusz zgarbił się. Oczy mu przygasły. Twarz przymusem wionęła.
— Generał! — powtórzył głucho.
Hrabianka wręczyła mu zwitek papierów i rączkę na pożegnanie wyciągnęła.
— Więc, w powrotnej drodze z Landskorony, prosimy pamiętać!
Juljusz skłonił się, dotknął niezgrabnie paluszków Emilji i zawrócił na ganek.
Nejtyczanka wypadła, jak burza, z pałacowego obejścia i potoczyła się szerokim gościńcem.
Myśli Grużewskiego rwały tymczasem bezładnie a zapamiętale, jak, unosząca go, czwórka siwków, która, po długiem zastaniu, z wiatrem iść chciała w zawody, a lejcom wymawiać posłuszeństwo. Ale może, jak ta czwórka siwków, trafiły na skraju Liksny na wyboje i wyrwy ciężkie, mozolne do przebycia, dwojące ciężar nejtyczanki, bo, jak ta czwórka siwków, jęły dalej coraz równiej sunąć, coraz spokojniej.
Wielką uprzejmość mu okazała, nawet pamięć... nawet przyjazną skłonność. Zaprosiła, i nie z grzeczności samej, bo drugi raz przypomniała mu jeszcze. Zresztą polecenie samo — wszak i ono znaczy, bo zadzierzga ogniwo... Tak, źle, stokroć źle ją sądził. W tem, co mómówiła, mnóstwo dziecinnej przesady, podniecenia naiwnego, niedowarzonego ale szczerego, prawdziwego. Generał! Hm! On jeden zawadza mu, psuje czystość
Strona:Wacław Gąsiorowski - Emilja Plater.djvu/99
Ta strona została przepisana.