Najpierw z Dąbrowszczykami — precz!... Imć pan Wybicki nie długo będzie się tu konsolował!...
— Czyżby cesarz chciał się go pozbyć?...
— Cesarz, — ja chcę!...
Pani Walewska spojrzała niepewnie na męża.
Szambelan, uniesiony własnemi słowy, oczy zlekka przymrużył i, kołysząc się na obcasach, zdawał się chwytać echo swego odezwania które ostatniemi dźwiękami drżało w kryształowych puharach, zdobiących sekretarkę w gotowalni.
— Pojutrze będziemy u Talleyranda — a za tydzień, za dziesięć dni wydamy bal!...
— Bal — u nas?
— Bal — powiedziałem!... Bal reprezentacyjny!... Nie wiesz? Nie znasz? zajmie się nim księżna!...
Szambelanowa, zaskoczona tem niespodziewanem postanowieniem — chciała pytać o szczegóły, — lecz pan Anastazy przesłał jej ręką hałaśliwy pocałunek i, krzywiąc się pobłażliwie, podreptał do swoich pokoi.
Pałac Brühlowski gorzał, bił potokami świateł, rzucając oślepiające łuny na ciemń Saskiego Dziedzińca. Do podjazdu pałacowego od godziny już przesuwał się nieprzerwany korowód karoc, landar i sani, wyrzucając na dywanami zasłane schody tłumy, spowinięte szubami, deljami, opończami, omotane dziwacznymi szalami, okryte wojskowymi płaszczami. Niekiedy z pod niedość szczelnego okrycia wychylił się na okamgnienie rąbek bogatej szaty, lśniącej, puszystej, niekiedy odchylona klapa płaszcza ukazała skrawek gwiazdy orderowej — wywołując szmer ukontentowania pośród tłoczącej się gawiedzi. Czasem z barwy woźniców i strzelców,