Strona:Wacław Gąsiorowski - Pani Walewska 01.djvu/137

Ta strona została skorygowana.

Rozgwar ucichł — oczy zebranych zwróciły się ku drzwiom wchodowym. Po chwili rozległo się donośne zawołanie Talleyranda.
L’empereur!...
Na chórze zabrzmiały dźwięki poloneza. Siedzące panie powstały ze swych miejsc.
Wszedł Napoleon — zatrzymał się w progu, jakby pozwalając przyjrzeć się sobie — zaczem, poprzedzany przez Talleyranda, a mając za sobą Duroca, Wybickiego i Poniatowskiego, ruszył nerwowym krokiem ku środkowi sali.
Tłum gości pana de Périgord falował zlekka, roztwierał przed władcą szeroką drogę, chylił przed nim głowy i oddech zapierał.
Twarze gorzały, z ócz szły błyski, serca biły przyśpieszonem tętnem, dreszcz przejmował i tych, co go już oglądali, i tych, co widzieli go po raz pierwszy.
Napoleon nie zawiódł. Wpół rozchylone usta, wytężone spojrzenia, gnące się najhardsze karki — mówiły, że i tu był zawsze takim, jakim przedstawiali go legjoniści, jakim czyniły go relacje Dąbrowskiego i Wybickiego, jakim malowała go wieść idąca z pól Marengo, Austerlitzu i Jeny, jakim go mieć chciano. Ten sam mundur strzelców konnych, zielony z czerwonym, z podciętym mocno pod szyję kołnierzem, taż sama biała kamizelka z rąbkiem krwawej wstęgi legji honorowej — ten sam wzrok magnetycznie przenikliwy i też same chmury, drżące w fałdach brwi.
Na środku sali Napoleon zatrzymał się i odwrócił ku wielkiemu marszałkowi dworu.
Duroc odgadł ten ruch, bo pochylił się ku cesarzowi i rzekł nieznacznie:
— Na lewo, pod lustrem... w białej sukni!
Po małej pauzie, Napoleon skierował głowę ku wskazanemu przez Duroca miejscu, pomknął spojrzeniem między