— Pan, zdaje się, służy w gwardji — tak trudno się zorjentować w tej powodzi mundurów! — zagadnęła znów, po pewnej pauzie, pani Walewska.
— Tak jest... porucznik strzelców konnych gwardji! — wyrzucił uroczyście Ornano, prostując swą wysoką, zgrabną postać i sięgając do młodzieńczego puszku, zwiastującego ledwie przyszłe wąsy.
— Prawda!... Strzelcy konni gwardji... to ulubiony mundur cesarza!... Chociaż niezupełnie!...
— Tak jest, pani szambelanowo! Cesarz ma mundur więcej wycięty i białą kamizelkę zamiast naszej z szamerowaniami... nadto białe... te... i pantofle!... Zresztą zupełnie ten sam mundur... zupełnie!...
Pani Walewska uśmiechnęła się — porucznik zawstydził się.
Szambelanowę ta nieśmiałość oficera strzelców zaczęła bawić.
— A porucznik Bertrand... jest z panem w tym samym pułku!?...
— Nie, pani szambelanowo — przy sztabie głównym marszałka Berthier!...
— A... prawda!... Nam trzeba wybaczyć tę nieświadomość!... Wspominam pana de Bertrand, bo mi go bardzo szczerze żal... Niech pan sobie wyobrazi, na parę sekund przed kontredansem... otrzymał ordynans na Śląsk!... Okropne!... Z balu na konia i w tak daleką drogę!... Służba przy sztabie musi być wyjątkowo ciężka!...
— Rozmaicie bywa!... Chociaż z Bertrandem...
Porucznik urwał nagle.
— Chciał pan coś powiedzieć!...
— Tak — ale może lepiej nie!...
— Czy tajemnica!?...
Strona:Wacław Gąsiorowski - Pani Walewska 01.djvu/164
Ta strona została skorygowana.