Bal miał się ku końcowi, sale pustoszały, już ledwie w bocznych komnatach widać było gromadki mężczyzn, pochłoniętych gorącym sporem politycznym, niepomnych na wymogi etykiety.
Pan de Périgord, nie chcąc krępować swoją przytomnością zapóźnionych gości — usunął się dyskretnie do prywatnych pokoi, powierzając obowiązki gospodarza panu d’Hedouville, który świadomy swej roli, dawał baczenie, aby ochota nie przybrała zbytnio.
Gorajski, po rozmowie z szambelanową — nawet nie doczekawszy się od niej skinienia na swój ukłon pożegnalny, przyłączył się chmurny i kwaśny do kółka młodzieży, której przewodził Paweł Jerzmanowski i starościc Jan Kozietulski.
Młodzież powitała Gorajskiego żartobliwemi okrzykami.
— Witaj „płakso“! — wołał raźno Kozietulski.
— Stachu! Gdzieś się podziewał? — badał, mrużąc filuternie oczy, Wincenty Krasiński.
— Możecie być przekonani, że czasu nie tracił! — wmieszał się z boku Łubieński Franciszek.
— Panie szambelanie! — zwrócił się do pana d’Hedouville Kozietulski. — Pozwól sobie zaprezentować: Stanisław Gorajski, inaczej „płaksa“, młodzieniec mocno sentymentalny, gdyby nie poczciwe intencje zaciągnięcia się na służbę — możeby naszego Hercaua w kąt zapędził.
Krasiński chciał jeszcze żartować z płaksy — lecz Kozietulski, spojrzawszy na ściągnięte brwi Jerzmanowkiego, przerwał mu żywo.
— Pozwól! Paweł mówi — Paweł ma głos! Panowie silentium! Więc zatrzymałeś się na Marengo...
Między młodzieżą zaległa cisza. Jerzmanowski pociągnął z kielicha, targnął wąsa i zaczął mówić swym dźwięcznym, przejmującym głosem. Toć on jeden pośród tego grona miał słuszne prawo do tytułu starego żołnierza! Szesnastolatkiem
Strona:Wacław Gąsiorowski - Pani Walewska 01.djvu/182
Ta strona została skorygowana.