uciekł był z domu rodzicielskiego do legjonów, tam krwią własną dosłużył się oficerskich szluf, a teraz już od dwóch lat, jako adjutant marszałka Duroca, do nielada łask u samego cesarza doszedł.
Jerzmanowski mówił zdaniami rwanemi, bezładnemi — niekiedy ruch ręki, spojrzenie przenikliwych, bystrych oczu starczyło za orzeczenie — niekiedy głos drżał mu dziwnie, łamał się, cichł, milkł — — a młodzież, zasłuchana w opowieści wojskowe pana Pawła, i w milczeniu jego czytała i piła zapał, każde drgnięcie sylaby rozumiała, każda zmarszczka na jasnem czole adjutanta-legjonisty była dla niej otwartą księgą.
Szambelan z pobłażliwym uśmiechem przysłuchiwał się rozmowom młodzieży, napozór równie przejęty i równie poruszony, co mu nie przeszkadzało zupełnie porozumiewać się co chwila z przechodzącymi oberkurjerami.
Po małej chwili, panu d’Hedouville nie dość było tych cichych zarządzeń — bo, skorzystawszy z przerwy w opowiadaniu — podniósł się na palcach i wyszedł do sąsiedniego pokoju, a tam zastawszy niespodziewanie oficera służbowego, Rousseau, zagadnął go żywo.
— Czy pan hrabia Hercau jest jeszcze?...
— Właśnie, panie szambelanie, przychodzę po dalsze rozkazy — bez użycia siły zatrzymać go dłużej niepodobna!
Pan d’Hedouville skrzywił się.
— Ach! Co też pan mówi!... Któż słyszał nawet wspominać o podobnym środku?
— Panie szambelanie! — odrzekł pośpiesznie Rousseau. — Wszak raczył pan sam rozkazać?...
Pan d’Hedouville krzywił się jeszcze silniej.
— Ja rozkazywałem!?... Chyba się panu zdawało!...
Rousseau chciał przerwać, lecz szambelan powtórzył surowo.
Strona:Wacław Gąsiorowski - Pani Walewska 01.djvu/183
Ta strona została skorygowana.