— Panie hrabio — nie dziw się, lecz nie wolno mi poprzestać na tym gołosłownym zarzucie!!... Proszę o dowody!...
— No, więc znasz pan niejakiego Rochefoucauld?
— Porucznika strzelców konnych!? Doskonale!...
— Masz zatem wzór! Alboż drugi — Rousseau! Dobrze mówię — Rousseau!
Rémusat przystanął na ulicy.
— Znam ich wybornie! Przed chwilą właśnie widziałem się z panem Rochefoucauld! Pochodzi z bardzo pięknej rodziny!
— No i patrz pan, co z niego wojsko zrobiło! Pachołka! Obozowego gbura!
— Panie hrabio! Rochefoucauld jest moim przyjacielem!
— Tem gorzej dla pana — będzie tego jeszcze żałował.
Rémusat ledwie mógł ukryć zniecierpliwienie — hrabia, któremu znów żywo stanęły przed oczyma wszystkie szczegóły przymusowego oczekiwania w służbowej izbie — coraz silniejszemi zarzutami obarczał Rochefoucaulda.
Ironiczne uwagi Hercaua dotknęły w końcu Rémusata do żywego tak, że hrabia, rad nie rad, dla uniknięcia skandalu z kapitanem, musiał mu przedstawić całe zajście, którego padł ofiarą. Skutek wyznania był niespodziewany. Już po pierwszych słowach Hercaua — twarz pana da Rémusat rozpogodziła się — a gdy hrabia po wyrzuceniu z siebie całego nurtującego w nim gniewu — umilkł, oczekując na przyznanie racji, — kapitan parsknął serdecznym śmiechem.
Hercau pobladł.
— Jeżeli to dla pana jest tylko zabawnem...
— Ależ bo! Panie hrabio! Daruj!... Nie wiedziałem!?... Więc to pan... pan był w pokoju służbowym?... Cha — cha!. Wyborna farsa!...
— W gatunku kordegardy!
Strona:Wacław Gąsiorowski - Pani Walewska 01.djvu/190
Ta strona została skorygowana.