Strona:Wacław Gąsiorowski - Pani Walewska 01.djvu/225

Ta strona została skorygowana.

przewidzianego ładu. Kamień węgielny był tak wątłym, tak błahym, że dziwić się należało, iż nie runął, zanim gmach do szczytów doszedł, że dźwigał jeszcze na sobie ciężar budowli.
Dziwny gmach — jakaś nuta rzewnej kołysanki, szmer modlitewki dziecięcej, uśmiech błąkający się na bruzdami zoranem obliczu rodzica, cisza pól śród nocy wiosennej, poszum jodły — to podwaliny, to fundament gmachu — a potem, na tej niewymyślnej podstawie cegła na cegiełce, a każda dopasowana wiarą w przeczucie, że ta właśnie, a nie inna tu się ma znajdować.
Ten gmach właśnie sprawił, że po rozmowie z panem Anastazym, w piersiach pani Walewskiej zawrzał bunt, nagły, niespodziewany.
Poglądy męża nigdy jeszcze nie wydały się szambelanowej tak płytkimi, płaskimi, nizkimi, a śmiałość zarzutów, stawianych ludziom nigdy tak bezczelną. Bo i co znaczyły te pogróżki ciągłe, te przechwałki, to wskazywanie na siebie. Dlaczego tak lekceważąco przyjmowano jej obawy, dlaczego ów pościg, rozpoczęty przez wielkiego marszałka dworu, a może i nie przez samego tylko marszałka — sprowadzano usilnie do chęci zjednania sobie męża przez oddawanie hołdów żonie!
Czyżby ona jedna tylko była tak zaślepioną, uprzedzoną, iż nie widziała w panu Anastazym nic ponad starcze urojenia, starcze zrzędzenia, starczą gorycz po źle spędzonem życiu?! Czyżby ona jedna nie chciała uwierzyć, iż szambelan Kolumna-Walewski jest właściwie tem ramieniem, na którem tu cała potęga Napoleona ma się oprzeć?
Czyż możliwem jest, by tak dalece mogła nie odczuć, nie wyrozumieć intencji Duroca, ani spojrzeń słanych ku niej tam, na balu. Więc wszystko, wszystko, począwszy od słów, zamienionych przy pamiętnem spotkaniu w Jabłonnej, aż do dzisiejszych nalegań marszałka zawdzięczała nazwisku męża,