— Rzeczywiście! Co za przyzwyczajenie!...
— Pani hrabina każe paljową w kwiaty?!
— Cóż znowu, papuzią w muszki! Moje dziecko, nie trać czasu, mamy go bardzo niewiele! Zastrzegam sobie tylko ostatni rzut! Gaston, możesz zapiekać!!...
Pani Walewska przez chwilę przyglądała się rozgrywającej się w jej oczach scenie. Słyszała niejednokrotnie o tajemnicach toalety pani de Vauban, miała żywy dowód na swoim mężu, że toaleta jest sztuką i zadaniem nielada, to atoli, na co teraz patrzyła, przeszło wszelkie wyobrażenia szambelanowej.
Pani de Vauban prawie że unosiła się na rękach swej służby, która z niebywałą wprawą zmieniała na niej peniuary, pudermantle, nieomal do każdej czynności w inną ją strojąc szatę. Od puchowej zarzutki, okrywającej hrabinę, w chwili zwilżania różaną wodą twarzy i rąk, aż do bladoniebieskiego szlafroka, będącego znakiem dla Gastona, że na niego przyszła kolej rozpoczęcia arcydzieła na głowie pani de Vauban, każdy z tych strojów miał nietylko swoje pudło, swój porządek nastąpienia i ustąpienia, ale i swoją służebnę i swój wyłączny zapach.
Hrabina już po trzykroć zmieniała kolor peniuaru, a jeszcze Zuzanna nie skończyła rozkładać na stoliku różnych flakonów, pudełeczek, szkatułek i dziwacznych haczyków, obcążków, nożyków, pędzelków, maści i zwierciadełek.
Skupienie, z jakiem pani Walewska spozierała na te tajemnicze przyrządy, a czynności, zwróciło uwagę pani de Vauban.
— Marie! Czas najwyższy! — upomniała hrabina, spoglądając na podane jej przez Zuzannę pudełko z farbami.
— Zdążę!...
Pani de Vauban poruszyła się niespokojnie.
Strona:Wacław Gąsiorowski - Pani Walewska 01.djvu/252
Ta strona została skorygowana.