— Aluzję, pani szambelanowo! Tu jej nie ma! Nic nie rzekłem nadto! Kwiaty przepełniają moje pokoje. Z godziny na godzinę przybywa ich... Od upajających fijołków do drżąco łzawych kamelji — od delikatnych lewkonji do natrętnych narcyzów...
— A każdy rodzaj, każdy kolor, każdy zapach inną znaczy ofiarę!... Czyż nie tak!?
Książę Frioulu skrzywił się z komiczną powagą.
— Pani hrabino, jakżeś daleką rzeczywistości!...
— Więc te kwiaty...
— Znoszą mi poczciwi gwardziści, zwożą strzelcy księcia Poniatowskiego, grabiąc w promieniu dwudziestomilowym każdą cieplarnię, każde zimowe schronisko zieleni! A ja pragnę jak najgoręcej uwolnić się od tego odurzającego sąsiedztwa i odsyłam je tam, kędy są przeznaczone, kędy powinny pod stopy się słać, ale tam kwiatami gardzą, kwiatów nie przyjmują.
— We własnych słowach masz, panie marszałku, rozwiązanie! — podjęła żartobliwie pani Walewska. — Obawiają się snać odurzenia!
Pani de Vauban trąciła nieznacznie wachlarzem szambelanowę. Baczny na wszystko Duroc, miast odpowiedzi, odwrócił się i cofnął w tył. Tłum gości księcia Borghese rozstąpił się, szambelanowa na tle aksamitnozłotej oprawy dworskich mundurów, jedwabiami lśniących sukien, a bogatych uniformów wojskowych, ujrzała cesarza, postępującego tuż za panem de Ségur.
— Będziesz prezentowana! — upomniała szeptem pani de Vauban.
Pani Walewska pobladła zlekka, gotując się do przepisanego ukłonu.
Nastąpiła krótka chwila oczekiwania, która się szambelanowej wiekiem wydała. Słyszała głos ochmistrza dworu,
Strona:Wacław Gąsiorowski - Pani Walewska 01.djvu/272
Ta strona została przepisana.