Strona:Wacław Gąsiorowski - Pani Walewska 01.djvu/291

Ta strona została przepisana.

sarzowi kapelusz i rękawiczki. Nie było przeto wątpliwości, że Napoleon odjedzie zaraz, natychmiast!...
Cesarz tymczasem miął nerwowo kapelusz i, mając przy sobie Duroca, rozmawiał z marszałkiem Małachowskim i księciem Józefem, a raczej rzucał im urywane zdania.
— Teraz wojna! Najpierwszą troską waszą być powinno pamiętać o dostawach! Zaciągi idą wolno, nadspodziewanie wolno! Generał Gouvion, pomimo całej ku wam życzliwości, skarży się! Mówiłem o tem już i powtarzam. Rząd tymczasowy ustanowię.
Sire! — ozwał się niepewnie Małachowski.
— Waszą rzeczą słuchać! Nie po to przybyłem do was z dobremi intencjami, abym miał obowiązek spowiadać się, czy i gdzie armaty moje stoją na pozycji. Do polityki proszę się nie mieszać.
Poniatowski zaciął usta, marszałek tarł wysokie swe czoło, Napoleon zaś niespodziewanie odwrócił się i pewnym krokiem podszedł do pani Walewskiej.
Ruch ten był tak raptowny, tak brutalnie nieupozorowany, nieusprawiedliwiony, iż nawet Duroc był nim zmieszany.
Cesarz zaś rzucił wymowne spojrzenie panu Maretowi.
Książę Bassano cofnął się, pani Walewska została sama.
Napoleon milczał przez chwilę, jakby szukając wyrazów, szambelanowa pochyliła się do ukłonu.
Bonapartemu twarz nabiegła krwią.
— Czemu mnie pani dręczysz!? — zagadnął gwałtownie.
Sire! — wyjąkała z trudem szambelanowa.
— Tak, dręczysz mnie pani! Wzięłaś ze mnie spokój, równowagę, a teraz unikasz mnie!? Dlaczego mnie unikasz?
— Wasza cesarska mość, czyżbym śmiała!
— Tak dłużej trwać nie może! Muszę się z panią rozmówić!
Sire!