rów liberje francuskich panów, tłumy gawiedzi, falujące w takt halabard pachołków miejskich, workowate cienie gości wnoszonych i wynoszonych prawie na rękach służby i cały ten zamęt, świadczący o niebywale licznem zebraniu w salonach hrabiny a w pałacu księcia Józefa.
To zapomnienie pani Walewskiej jęło przechodzić. Rzeczywistość, świadomość położenia, uderzać znów w nią zaczęła młotami wszystkich pulsów.
Szambelanowa odwróciła się od okna, aby zadzwonić na służbę i zażądać pojazdu, gdy naraz znalazła się w objęciu dwojga miękkich delikatnych rąk.
Pani Walewska zadrżała. Cichy, łagodny śmiech był jej odpowiedzią.
— To ja, ja, Fryne!
— Czosnowska!
— Tak, tak droga, kochana pani! Daruj, lecz stałam za tobą i nagle coś mnie za serce uchwyciło!... Pozwól mi zostać tak przy sobie! Pani taka dobra, taka szlachetna, co ja bym dała za to, gdybym mogła zdobyć się na tę moc, na tę siłę!
Szambelanowa zaskoczona tym wybuchem czułości, nie umiała się jej oprzeć.
Czosnowska tymczasem łasiła się, tuliła swą kształtną główkę do pani Walewskiej i zwierzała się z poczuciem swej słabości, swej niemocy.
— Gdybym była taką jak pani, książę kochał by mnie szczerzej, goręcej! Bezwątpienia! Lecz nie potrafię, nie umiem. Czasem obiecuję sobie być dumną, pyszną, nieugiętą — i cóż — jedno jego spojrzenie, rozwiewa całą moją wolę! — Ginę, niknę dla niego! Pani musiano nieraz o mnie mówić — i bardzo źle! Czyż nie chciałam być dobrą, ale to tak trudno!...
Czosnowska westchnęła żałośnie.
— Nazywają mnie Fryną! Gniewało mnie z początku,
Strona:Wacław Gąsiorowski - Pani Walewska 01.djvu/298
Ta strona została przepisana.