kiegoś nowego posła marszałka i już gotowała się do dania energiczniejszej odprawy natrętowi, gdy wzrok jej padł na wręczony jej bilecik. Szambelanowa zmieszała się. Bilecik zawierał lakoniczne wyrazy: „W imieniu i na usilne prośby Gorajskiego“.
Pani Walewska kazała wprowadzić gościa do saloniku za buduarem, a odziawszy się pospiesznie, wyszła doń, siląc się na spokój.
Bolesza powitał panią Walewskę uniżonym ukłonem.
— Sługa najniższy pani szambelanowej dobrodziejki! Jestem Bolesza!... Dzieciną ją znałem!... Parole d’honneur, ze starostą dobrodziejem lata przyjacielstwa!...
— Bardzo miło, siadaj waszmość, proszę! — odrzekła niepewnie szambelanowa.
— Dziękuję! Pani szambelanowa wybaczy śmiałość, lecz parole d’honneur, człowiekowi zdaje się, że to wczoraj było, gdym na rękach ją nosił! Dobre czasy — dawne czasy!
— Waszmość w imieniu imć pana? — zagadnęła szambelanowa, której twarz czerwona Boleszy i jego podpuchnięte, świdrujące oczy coraz więcej zaczęły się niepodobać.
Bolesza odsapnął, przysunął stołek nieznacznie ku pani Walewskiej i zagaił cicho.
— Właśnie imć pan Stanisław... Nie wiem, czy pani szambelanowej wiadomo! W najlepszej intencji wpadł w całą chryję! Ranny, ciężko ranny! Cóż taka rana, nie boli! Parole d’honneur, taka rana czasem ulgę przynosi!... Ja sam — ileż razy za dawnych czasów...
— Więc tedy kawaler Gorajski?!
— Źle jest, pani dobrodziejko!
— Grozi mu niebezpieczeństwo!?
— Wielkie, bardzo wielkie!
— Czy aby ma opiekę!?
— Starościc Kozietulski nie odstępuje go, rana ciężka,
Strona:Wacław Gąsiorowski - Pani Walewska 01.djvu/302
Ta strona została przepisana.