jego nie znajduje współczucia — toć, parole d’honneur, jakem Bolesza — niechże własne bezpieczeństwo zaważy.
Pani Walewska drgnęła.
— Waszmość nadto śmiałe stawiasz domysły. Kawalera Gorajskiego cenię jako przyjaciela mego brata!
— Oczywiście — oczywiście, nie ważą się o tem braterstwie wątpić, byle skutek był!
— Zobaczymy — tymczasem waszmość daruje!
Bolesza uśmiechnął się dobrodusznie, udając, że nie rozumie znaku do przerwania rozmowy.
— Pani szambelanowo, pojmuję doskonale położenie! Bolesza nie jedno widział i przeżył! Z Boleszą, parole d’honneur, zawsze można trafić do ładu!
— Nie mam nic nadto do powiedzenia!
— A zatem, pani szambelanowa decyduje się?
— Wybacz mi waćpan, lecz nie widzę potrzeby mu zdawać sprawy z moich zamiarów!
— Tu jednakże wymagać muszę! Parole d’honneur, muszę! O imć pana Stanisława idzie, o całą jego przyszłość — może o życie! Jeżeli zatem u waszmość pani nie znajdę zaręczenia, w takim razie wypadłoby udać się gdzieindziej.
— Udaj się zatem waćpan bez zwłoki, a mnie pozwól cię pożegnać!
Bolesza wykrzywił się ironicznie i jął zamaszyste składać ukłony, a ku drzwiom się cofać.
— Sługa najniższy! Otóż mi rzecz jasno wyłożona! Liczyliśmy z panem Stanisławem — stało się inaczej! Moje uszanowanie dla pani dobrodziejki. Gorętsze słowa proszę darować! Mam niepłonną nadzieję, iż pan szambelan dobrodziej łaskawszym się okaże! Powinny honor!
Pani Walewska na wspomnienie szambelana postąpiła ku drzwiom i zatrzymała Boleszę zapytaniem.
— Go waćpan zamierzasz?
Strona:Wacław Gąsiorowski - Pani Walewska 01.djvu/305
Ta strona została przepisana.