szałka, jęła żywemi barwami malować historję swego pierwszego spotkania z cesarzem.
Marszałek słuchał z uwagą, a gdy skończyła, jął zasypywać pytaniami szambelanowę, dobywając z niej kolejno wszystkie szczegóły, dotyczące spotkań z Napoleonem, rozmów z Durociem i całej sieci, zastawianej na sławę pani Walewskiej.
W miarę opowiadania, twarz Małachowskiego poważniała.
— A zatem domniemania o afekcie cesarza nie są przesadzone?!
— Niestety nie i dlatego, panie marszałku, do twojego wpływu się odwołuję, abyś pomocy nie odmawiał...
— Pomocy?! Tu dla mnie zgoła inna otwiera się droga...
— Inna!?
Szambelanowa spojrzała z przerażeniem na marszałka.
Małachowski ozwał się z perswazją.
— Posłuchaj mnie pani! Gdym tu szedł, jedna zdejmowała mnie tylko wątpliwość, czy wiadomości o składanych ci atencjach nie są przesadzone, czy istotnie tak dalece twoją osobą się zajmują... Potem, po twej szlachetnej odprawie, biorąc z niej respekt dla zacności, rozumiałem, że i co do atencji zupełnie się pomyliłem, a teraz przekonałem się ostatecznie, że moje pierwsze przedłożenia w skutkach byłyby donioślejsze, głębsze, niż przypuszczano, bo mają rękojmię czystości twego charakteru!
— Więc i pan — pan mości...
— Tak! — odparł porywczo Małachowski. — Widzę, że rachuby, w tobie pokładane, mogą sprawić wiele dobrego dla sprawy, możesz stać się naszą dźwignią, możesz osiągnąć to, o co daremnie błagamy: słowo Napoleona! słowo cesarza! Pani je otrzymasz, pani je musisz otrzymać! Nie przerywaj mi! Nie ma więzów dość silnych, nie ma przysiąg dość świętych, abyś ich w tym razie nie była obowiązana potargać!
Strona:Wacław Gąsiorowski - Pani Walewska 01.djvu/316
Ta strona została przepisana.