wczoraj dziecinną i nierozważną i nie wiem sama, czy uda mi się naprawić błąd popełniony!...
Na ten niespodziewany zwrot, pani Vauban nie wiedziała sama, co odrzec. Obawiała się tłumaczeń pani Walewskiej, bo rozumiała, że będą one tylko dalszym ciągiem parafjańszczyzny i zwietrzałych zasad, nie mających nic wspólnego z wielkim światem, w którym obracała się hrabina! Aż tu nagle słyszała przyznanie się do winy, żal prawie!...
— Jakto, jakto, moja serdeczna?! — badała niepewnie hrabina.
Szambelanowa zarumieniła się, pochyliła głowę i odrzekła cicho.
— To było dzieciństwo z mojej strony, nieświadomość... rozdrażnienie chwilowe!
Pani de Vauban rozpromieniała, przyciągnęła ku sobie szambelanowę i zaczęła obsypywać ją pocałunkami.
— O chèrie! Jakżeś mnie wzruszyła! Ciebie nietylko kochać, ale i podziwiać trzeba! Całą masz mnie dla siebie! Jeszcze daj się uściskać! Nie chciałam dać ci poznać, chociaż bolało mnie! Musiało boleć. Pragnąć dla osoby kochającej szczęścia i widzieć je dla niej i patrzeć, jak ta osoba dobrowolnie je odtrąca, to, przyznasz, straszne!... Bo gdybyś mnie chciała słuchać, gdybyś mi zaufała!
— Mów pani, proszę!
Hrabina zmieszała się. Ta prosta odpowiedź, uchylając wszelką dyskusję, do której pani de Vauban była znakomicie przygotowaną, zbiła ją do reszty z tropu.
— Bo... to jest właściwie... wiadomo ci... cesarz?!...
— Cóż — cesarz?!....
— Bardzo jest tobą zajęty!
— Więc — co dalej?!
— Dalej?!... Dalej?!... Byłby uszczęśliwiony, gdybyś mu udzieliła!...
Strona:Wacław Gąsiorowski - Pani Walewska 01.djvu/332
Ta strona została przepisana.