nalnych dowcipów stałego bywalca pod Blachą, gdy nagle spadł na nią grad pocałunków księżnej.
— Drogie dziecko! Kochane dziecko! Nie uwierzysz! Patrz na moje wzruszenie!... Nie umiem zapanować! Wszystko, co ciebie dotyczy...
— Mościa księżno?!
— Nic, nic, moje dziecko! Potrzeba mi było w tej chwili twego uścisku! W takiej chwili...
Rautenstrauch uśmiechnął się nieznacznie.
— Waćpanu, panie kawalerze, wydaje się dziwnem? Ale najdystyngowańszy salon ustaje tam, gdzie się zaczyna ognisko rodzinne...
— Mościa księżno, nie śmiałem wątpić!...
— Nie broń się waćpan! Znam waszą manjerę! Mam łzy w oczach?! Mam!... Bo... bo... widok Marylki tępi we mnie nawet konwenans!... Pozwól, panie kawalerze!
Rautenstrauch cofnął się dyskretnie, księżnę nowy wybuch ogarnął.
— Widzisz, droga! Ja ciągle o tobie, tylko o tobie! Nie imaginujesz sobie, co mnie kosztowało, nie wymiarkujesz, ile mozołu, ile przeszkód!... Pokonałam, zwyciężyłam — a wszystko w imię przywiązania! Nie mam córki! Ciebie pokochałam jak córkę!... Czujesz sapkę?! Sercowa! Zacne dziecko!...
— Pani hrabina ma zaszczyt prosić panią szambelanowę na chwilę rozmowy! — rozległ się monotonny głos kamerdynera pani de Vauban.
Księżna pobladła.
— Dobrze — zaraz... pani szambelanowa!...
— Bo pani hrabina...
— Możesz odejść!...
— Lecz, mościa księżno, pozwól — skoro...
— Wiem, co ci chce powiedzieć...
— Choćby nawet!...
Strona:Wacław Gąsiorowski - Pani Walewska 01.djvu/343
Ta strona została przepisana.