w oko, byle rzucić mu do stóp te doniosłe wyrazy, byle nieugięte podyktować mu warunki, a potem... potem żyć życiem innych, oddychać wiewem, dokonanego dzieła, a smutek własny, ból ponieść w zaświaty.
Panią Walewskę opanowało nerwowe drżenie. Powolność pani de Vauban drażniła ją.
— Jedziemy!
— W tej chwili, moja najdroższa!... Tylko jeszcze tiunikę!
— Gotujesz się pani, jak na dworskie przyjęcie! — zauważyła opryskliwie szambelanowa.
— Muszę — na wszelki wypadek.
W karecie szambelanowa uspokoiła się nieco.
Hrabina, która z całem zaparciem się dopełniała obowiązków opiekunki, jeszcze i tych ostatnich chwil chciała użyć na udzielenie swej pupilce światłych rad, lecz pani Walewska nie dała jej przyjść do słowa.
— Pozwól mi, hrabino, zebrać myśli!
— Właśnie sądziłam, że ci dopomogę... przedewszystkiem!...
— Wiem, co mam czynić...
— Moje dziecko!... Co to? Brama!... Jesteśmy w Zamku!...
Kareta zadudniła głucho, jeszcze potoczyła się kilkanaście kroków po podwórcu zamkowym i zatrzymała się w drugiej bramie.
Drzwiczki otworzyły się z hałasem. Pani Walewska stanęła przed słabo oświetloną sienią, przed którą rysowała się barczysta postać grenadjera.
Szambelanowa machinalnie zawróciła ku sieni, lecz grenadjer zmierzył ją bystrem spojrzeniem i zagadnął ostro.
— Kto? Dokąd?
Pani Walewska zmieszała się, nie wiedząc, co odpowiedzieć, lecz równocześnie prawie strzelec nawiązał cichą rozmowę z grenadjerem.
Strona:Wacław Gąsiorowski - Pani Walewska 01.djvu/350
Ta strona została przepisana.