z osobą, stojącą po za niemi, i powrócił do pani Walewskiej z miną triumfującą.
— Pani szambelanowo, najjaśniejszy pan rozkazał prosić panią do zielonego gabinetu!...
— Widzisz... widzisz, niedobra!...
Pani Walewska pochyliła głowę.
— Niech pani raczy za mną... tylko radziłbym narzucić chusteczkę... będziemy przechodzili przez sale służbowe...
— O, jaki pan dobry, panie Constant! Jaki pan dobry! Pozwól, moje dziecko! Tak — teraz możesz, osłania cię wybornie!...
— Służę pani! — nalegał kamerdyner.
Szambelanowa postąpiła parę kroków, a postrzegłszy, iż pani de Vauban nie idzie za nią, przystanęła.
— A pani? — zagadnęła niespokojnie.
— Ja — ja, moja Marylko, tu... zostanę! Zaczekam!... Pojmujesz...
— Tak, tak! — przytwierdziła gorączkowo pani Walewska. — Ma pani słuszność! Sama muszę! Zresztą to nie długo potrwa! Wiem, co mam powiedzieć!... Proszę czekać, za chwilę, zaraz powrócę!...
— Tylko kurażu, tylko kurażu więcej! Słuchaj, a sama do niczego się nie zobowiązuj, wiesz! Pamiętasz, com ci mówiła! — szeptała pani de Vauban.
Szambelanowa próbowała się uśmiechnąć.
— Och! Bądź pani spokojna!
— Mój panie Constant!...
Kamerdyner skłonił się głęboko pani de Vauban i przerwał.
— Zgaduję, co mi pani hrabina chce powiedzieć! Cała moja uwaga, całe moje doświadczenie... Służę, służę! Tędy!
Zaledwie pani Walewska przestąpiła próg komnaty, w której honory domu czynił jej Constant, gdy mocne, głu-
Strona:Wacław Gąsiorowski - Pani Walewska 01.djvu/359
Ta strona została przepisana.