Kurjer zamienił ukłon z ordynansem i wyszedł. Ordynans zapadł w swą skamieniałą postawę u progu cesarskiego.
Pani Walewska otrząsnęła się z pierwszego wrażenia.
Spotkanie to nie było jej miłem. Sama nie wiedziała dlaczego, lecz dałaby wiele, żeby teraz jego tu nie było, żeby na miejscu porucznika stał, wszystko jedno kto, byle nie on!
Czy tylko nie omyliła się!? Błąd wydał jej się niemożliwym!... To był on! On bezwątpienia, choć jakby zmieniony, niepodobny do siebie!
Szambelanowa natężyła wzrok. Oficer ordynansowy zdawał się być na głaz stężałym, bo już nawet teraz brzęk ostróg nie zdradzał najlżejszego poruszenia.
Pani Walewska westchnęła.
Porucznik widocznie jej nie poznał. I nie mógł jej poznać, bo mu na myślby nie przyszło, aby to ona mogła być! Rozmawiali tak krótko.
Przekonanie, że jest niepoznaną, uspokoiło szambelanowę, równocześnie atoli obudziło w niej myśl dziwną, że choć tak jak jest — jest lepiej, lecz mimo wszystko jest źle — źle bardzo! Pani Walewska starała zdać sobie sprawę z tego zła, opędzić się temu dziwnemu przeświadczeniu, daremnie.
Ornano powinien był ją poznać, powinien był!...
A jeżeli poznał i udaje dyskrecję...
Pani Walewskiej zimny pot wystąpił na czoło.
— Byłoby straszne! — szepnęła do samej siebie. — Dlaczego!? — podpowiedział jej głos rozsądku.
— Straszne, straszne! — mówiły niedosłyszalnie drżące usta szambelanowej.
— Wyobrażam sobie zniecierpliwienie pani szambelanowej! — wmieszał się z boku zgięty cień.
Pani Walewska drgnęła.
— A to pan, panie Constant!
— Do usług! Znów mamy kurjera! Cambacères wybrał
Strona:Wacław Gąsiorowski - Pani Walewska 01.djvu/364
Ta strona została przepisana.