Pani Walewska jakimś gestem odpowiedziała kamerdynerowi, nie rozumiejąc, co do niej mówi, ani z czego się usprawiedliwia. Nie miała nawet wyobrażenia, co i z kim mówił Constant, bo w chwili, kiedy z gabinetu cesarskiego wpadło światło, ukazała się jej po raz wtóry twarz porucznika Ornano, lecz tak zmieniona, taką napełniona goryczą, że szambelanowej marą się zdała.
— Poznał cię! Przekonał się nareszcie coś warta! — syczały w uszach pani Walewskiej szydercze głosy.
Szambelanowa całą moc zbierała, aby opanować wzruszenie.
— Co jej do niego! Poznał więc... choćby nawet... nic mu do niej! Myśli! Wolno mu myśleć!... Ona ma przed sobą zadanie tak wielkie, tak doniosłe... że... że... ustają wszystkie względy...
— Wie coś warta! Wie! — podpowiadały wciąż te same głosy.
Cień pod drzwiami cesarskiemi słaniał się, chwiał, ostrogi pokilkakroć zabrzęczały przeraźliwie.
Pani Walewska ukryła twarz w dłoniach.
— Lada chwila cesarz wezwie... a wówczas przejść będzie musiała obok niego... tuż obok niego!... Odwróci głowę! Nie! Nie powinna!... Niech spojrzenia ich się spotkają!... Jeżeli nie rządzi nim prosta ciekawość — odczuje, odgadnie ją!... Musi odgadnąć! Urojenia — śmieszne urojenia!... Ornano!... Raz w życiu go widziała! Prawda, był innym, niż wszyscy — innym bezwątpienia!
Nagle szambelanowa zatrzęsła się całem ciałem — tuż około niej rozległ się głos zdławiony, cichy. Tak — on mówił do niej — mówił długo, rwał zdania, wyrzucał jednym tchem.
Pani Walewska nie rozumiała słów.
Ornano roześmiał się sucho.
— Nawet pani nie odpowiada! Nawet pani nie zaprzecza!?
Strona:Wacław Gąsiorowski - Pani Walewska 01.djvu/366
Ta strona została przepisana.