Jutro, pojutrze odtrącą cię, odrzucą! Rozumiesz pani! Ocenią twoją lekkomyślność na złoto i zapłacą ci! Słyszysz! Nic nadto!
Szambelanowa zacisnęła kurczowo usta.
Ornano odetchnął ciężko i mówił dalej gardłowym szeptem.
— Cofnij się, póki czas! Uchodź pani! Zaklinam cię! Nie sądź, abym ja tu siebie brał w rachubę!... Jutro, natychmiast, wyjadę — nie zobaczysz mnie już nigdy!... Jedynem mojem pragnieniem jest, abym o tobie zachował pamięć czystą, abym nie był świadkiem twego obłąkania! Milczysz pani?!
Pani Walewska wyciągnęła z trudem szyję i, wskazując ruchem głowy na drzwi gabinetu cesarskiego, rzekła gorączkowo.
— Tam muszę!... Muszę powiedzieć mu, muszę zażądać odeń przyrzeczenia! Nikt inny, tylko ja! Bo pan nie wiesz, nie domyślasz się, lecz tak musi być!... Obowiązek! Podjęłam się dobrowolnie!...
Ornano wybuchnął przeciągłym śmiechem.
— Może sądzisz pani, że zdołasz panować? Nigdy!... Cesarz! Cesarz jeden ocenia wartość kobiet!... Depcze je — i inaczej czynić nie ma prawa! Pocoś pani tu przyszła?! Po co?! Po co?! Mogłabyś zaprzysiąc, iż chcesz widzieć cesarza, a nie kryjesz zamiarów dorwania się do jego potęgi, bogactw?!... Cesarz umie odpłacać — wie, co warte są względy dam, wyczekujących w jego antykamerach na audjencję...
— Milcz pan!
Ornano szarpnął pendentem.
— Masz pani słuszność... zaszedłem za daleko!... Powiedziałem za wiele!... Proszę zapomnieć o mojem znalezieniu. Zdawało mi się, iż moim obowiązkiem jest... Teraz nie mam sobie nic do wyrzucenia!
Strona:Wacław Gąsiorowski - Pani Walewska 01.djvu/368
Ta strona została przepisana.