Strona:Wacław Gąsiorowski - Pani Walewska 01.djvu/380

Ta strona została skorygowana.

— Jesteś moją! Słyszysz, Marjo! Roznieciłaś we mnie płomienie! Kocham cię!
Szambelanowa odgarnęła szybkim ruchem promień włosów, zsuwający się jej na czoło i cisnąc nerwowo zaciśnięte kiście rąk, ozwała się niepewnie.
— Najjaśniejszy panie, gdybyś nie był cesarzem, nie wahałabym się z odpowiedzią!...
Bonaparte porwał ręce pani Walewskiej i do ust przycisnął.
— Mów tak jeszcze! Przeczucie mnie nie zawiodło!...
— Lecz, najjaśniejszy panie! — ciągnęła szambelanowa ze wzrastającą mocą — jeżeli ty masz wątpliwości, czy mnie rachuby tu nie przywiodły, ja muszę się obawiać, że to jedynie twoje wszechwładztwo, twoja chęć, nie znająca przeszkód, twój dwór, schlebiający każdej twej zachciance, oddaje mnie tobie na ofiarę chwilowego szału!... Na podeptanie!...
Napoleon puścił ręce pani Walewskiej.
— Mów dalej, mów!
Szambelanowa podniosła się i, skrzyżowawszy ręce na piersiach, rzekła po małej pauzie.
— Dlatego, najjaśniejszy panie, muszę być przezorną, muszę pamiętać o jutrze, które mi niełaskę przynieść może, muszę zawczasu myśleć, abym w opuszczeniu znalazła pociechę...
Napoleon roześmiał się szyderczo.
— Aha! Jesteś tak zabiegliwą!... Cha! — cha! No, dalej!... Ile?! Ile żądasz?!... Mów — czemu nie mówisz!... Zapewne, lepiej z góry ustanowić cenę!... No! Czegóż żądasz — dalej, prędzej — nie lubię długich targów!...
Pani Walewska zachwiała się pod brzmieniem chropowatego głosu cesarza.