Napoleon nie zwracał uwagi na sprawione wrażenie i nalegał ze wzrastającem rozdrażnieniem.
— Nie róbże ceregieli! Gotów jestem uznać za dobre taką otwartość! Wykrztuś nareszcie! Jestem dosyć bogaty!... No — cóż, umilkłaś?
Szambelanowa zachwiała się silniej i padła do nóg cesarzowi.
— Co tobie?! Co?!...
— Najjaśniejszy panie, wróć ziemi mojej byt, wskrześ ją, do życia powołaj... odbuduj!...
Bonaparte pochylił się ku szambelanowej, aby ją podnieść.
— Szalona kobieto! Stokroć szalona!...
Pozwól mi tak zostać! Niewolnicą twoją będę, ostatnią ze sług! Byleś wejrzał na te miljony wyciągniętych ku tobie rąk, byleś dał posłuch nadziejom legjonów, byleś im lata wierności nagrodził.
— Wstań, pani!
— Niczego nadto nie żądam! — błagała pani Walewska. — Niczego nie pragnę!
— Wstań! — rozkazał oschle cesarz, podnosząc szambelanową. — Sama nie wiesz, co mówisz! Dzieciństwa! Podmówili cię, chcą użyć za narzędzie!...
— Tak, prawda, najjaśniejszy panie! — rzekła z wysiłkiem pani Walewska. — Bo ufam, bo wierzę głęboko, że własnym twym zamiarom wtóruję, że urzeczywistnienie tęsknic naszych da ci miljony serc, miljony ramion, gotowych na każde skinienie stanąć przy tobie, krocie piersi, dyszących poświęceniem, krocie, których dumą będzie życie ponieść dla twego imienia!
Napoleon zasunął rękę pod mundur i jął gorączkowo przechadzać się po komnacie.
— Słowa twego wyczekują, najjaśniejszy panie... nadzieją usłyszenia go żyją...
Strona:Wacław Gąsiorowski - Pani Walewska 01.djvu/381
Ta strona została skorygowana.