z przejmującym go ziąbem i zmęczeniem — zrozumieć całą swoją starczą bezsilność. Zakorzenione dworackie wyobrażenia poniosły bolesną porażkę — ambicyi zadraśniętej nie uspokoiły ani pomyślnie nawiązujące się układy o małżeństwo wnuka z Radziwiłłówną, ani zapewnienia księżnej, że pan Ksawery ma widoki wejścia do przyszłego rządu.
Szambelan chciał żyć, chciał błyszczeć sam — nie przez syna, nie przez wnuka.
Gniew pana Anastazego, nie znalazłszy ujścia w złośliwych uwagach o nowych figurach, o rewolucyjnych książętach i panach cuchnących kordegardą — zwrócił się przeciwko żonie.
Szambelanowa w głębokiem milczeniu słuchała wymówek męża, nawet nie próbując się bronić.
Pana Anastazego to poddanie się — do reszty zniecierpliwiło — gdy więc, powróciwszy do swego pałacyku, zrzucił z siebie krępujący go strój i owinął puszystym a wygodnym pudermantlem — postanowił energiczniej rozmówić się z żoną — i kazał pokojowcowi poprosić do siebie „jaśnie oświeconą“.
Szambelanowa stawiła się natychmiast, jeszcze w tualecie balowej.
Pan Anastazy zmierzył ją swemi matowemi oczyma, zakrztusił się, wtulił się mocniej w poręcze fotelu i rzekł z naciskiem:
— Muszę cię uprzedzić... że jutro rano wyjeżdżamy! Rozumiesz, pani?!.. Ja tu nie przybyłem na żadne... fety, szlichtady, festyny czy reuniony!... Jedziemy!... Słyszałaś?... Zresztą tu nie ma z kim — nie dla mnie te... te zebrania... to... towarzystwo zbierane!... Jedziemy do Walewic!...
— Wszak tak było postanowione! — odrzekła spokojnie pani Walewska.
— Co było postanowione! — oburknął się szambelan. —
Strona:Wacław Gąsiorowski - Pani Walewska 01.djvu/49
Ta strona została skorygowana.