jak jesteś piękną!... Sprawiłaś mi niekłamaną przyjemność... podwójną, bo na tem pustkowiu nie spodziewałem się zobaczyć tak miłego zjawiska!...
Pani Walewska, drżąc ze wruszenia, podniosła nieśmiało ciemno-szarowe, łzawe oczy, i osunąwszy się na stopień karety, przerwała cesarzowi z zapałem:
— Najjaśniejszy panie... tyś wielki!.. Tyś nasz zbawca! Wiedź! Prowadź nas!
Napoleon tym niespodziewanym wybuchem zdawał się być wzruszony, a dostrzegłszy łzy w oczach pani Walewskiej — zapytał dobrotliwie:
— Pani płaczesz?
— Ze szczęścia, że ciebie widzę, cesarzu!
— Dziękuję! W słowach twych dźwięczy szczerość, którą zapamiętam!... Mam nadzieję, zobaczyć cię w Warszawie!...
Marszałek odprowadził panią Walewską do sanek i raz jeszcze zapytawszy o nazwisko, powrócił do karety.
Tłum, nie rozumiejąc rozgrywającej się przed jego oczyma sceny — a widząc przed sobą karocę cesarską — chwiał czapkami i wznosił okrzyki.
Konie tymczasem przeprzęgnięto — marszałek rzucił jakiś rozkaz służbowemu kapitanowi i wskoczył do pojazdu. W oknie karety ukazała się głowa Napoleona.
Okrzyki wzmogły się. Karoca ruszyła ku Warszawie, a za nią szły długo jeszcze gromkie wołania...
W saniach, po chwilowem osłupieniu, zapanował wesoły rozgwar.
— Marysieńko! — nalegała żywo młodsza z dam — Mówił do ciebie?... Mówił!... Słyszałam, a nie mogłam zrozumieć słów!...
— Żanetko! — broniła się pani Walewska. — Daj mi ochłonąć... sama nie wiem... boję się, czy nie powiedziałam czego niestosownego!...
Strona:Wacław Gąsiorowski - Pani Walewska 01.djvu/57
Ta strona została skorygowana.