kie panie!... Wczoraj sama słyszałam, jak pani Sobolewska zmawiała się z panią Wincentową, żeby jechać nad Wisłę, do mostu i tam czekać przejazdu! Jeszcze nie wiadomo czy zdążą — czy docisną się — Gorajski powiadał, że dopiero o zmierzchu spodziewają się cesarza!... Ale bura nas nie minie!... Niech Domagalski pośpiesza!... Co za spotkanie! Jakbyśmy się zmówili z cesarzem!... A cóż ty, Marysieńko, nic nie mówisz?...
Pani Walewska odchyliła wtuloną głowę w kołnierz szuby i odrzekła wymijająco:
— Mróz — zimno!...
— Kuzynku! — napomniała Żanetka Ossolińskiego. — Nie masz zachowania dla dam!... Nie widzisz, że kożuch usunął się pani szambelanowej?
Ossoliński odwrócił się z kozła i zaczął poprawiać opadłe niedźwiedzie — lecz nagle, rzuciwszy okiem poza sanie — zatrząsł się ze zgrozy, że o mało z sanek nie wypadł.
— Co waćpan czynisz?...
— Gonią nas! — krzyknął z przerażeniem Ossoliński, odzyskując utraconą równowagę.
Żanetka i pani Walewska obejrzały się i dostrzegły o kilkaset kroków za saniami tego samego kapitana służbowego z Jabłonnej, pędzącego wyciągniętym galopem na czele plutonu dragonów.
— Domagalski, na Boga, wypuszczaj konie! — zawołała pani Walewska w największem przerażeniu.
— Byle dopaść Warszawy! — wtórowała Żanetka.
Woźnica rozpuścił lejce i strzelił z bata. Siwojabłkowate rumaki rozwiały grzywy i zaczęły rwać z kopyta.
Kapitan z dragonami odstawał.
Pani Walewska odetchnęła. Ossoliński uśmiechnął się zuchowato.
Strona:Wacław Gąsiorowski - Pani Walewska 01.djvu/60
Ta strona została skorygowana.