Strona:Wacław Gąsiorowski - Pani Walewska 01.djvu/68

Ta strona została skorygowana.

cić do Walewic! A tu, w dodatku, Nowy Rok — ani sposobu się pokazać nigdzie — bo być u jednych, trzeba objeżdżać wszystkich... a nie wiadomo nawet, jakby przyjęli.
Szambelan wspomniał na dawne czasy i gorycz go zdjęła. Dawniej w Nowy Rok! Ledwie mógł zdążyć na wieczór do księżnej!... Z zamku go prawie puścić od siebie nie chciano — a u pani Krakowskiej, u księcia podkomorzego, u krajczyny, u prymasa!... Dziś nawet nie wiadomo kto tu przewodzi, kto tu przyjmuje honory. Poniatowski? Spotkał go wczoraj i ledwie głową kiwnął! Są jeszcze ci, napoleońscy „ducowie“ — lecz od nich najpierw należałoby odebrać czołobitność... Zmarnowany dzień, stracony na kawęczeniu w opuszczonym pałacu, w którym ani tego rozległego pejzażu, ani faworyta legawca, ani tych przytulnych kątów.
Około południa szambelan zaczął się ubierać, wysłuchał cierpliwie anegdot, któremi kamerdyner uważał za właściwe bawić swego pana, a które Walewski umiał już na pamięć — gdy mu zameldowano przybycie pana Ksawerego.
Pan Anastazy zaledwie fryzurę ukończywszy wdział dostatni, a ciepły rajtrok i wyszedł do syna.
Pan Ksawery powitał ojca dość szumnie brzmiącemi życzeniami, — szambelan cmoknął kilkakrotnie w powietrzu nad głową syna i zagadnął sucho.
— Myślałem żeś acen nie wiedział o tem, że zostałem? Zkądże to u mnie!?
— Księżna wspomniała mi wczoraj — poczytałem sobie za obowiązek nawiedzić!...
— No, siadaj acan!... Może będziesz śniadał?...
— Dziękuję!
Ledwie nawiązana rozmowa urwała się nagle. Ksawery bawił się guzikami od fraka — szambelan trzaskał tabakierką i zezował nieznacznie syna, dziwiąc się w duchu,