Strona:Wacław Gąsiorowski - Pani Walewska 01.djvu/78

Ta strona została skorygowana.

starym sługom stanisławowskim, może lepiej w zaciszu domowem!
— Pan szambelan pogardza naszem francuskiem zawołaniem — „umarł król, niech żyje król!“ Nowy władca, lecz temu bodaj droższymi jelszcze są ci, którzy nieśli za jego poprzednika ciężar tronu... Jakże mogą wrócić czasy dawne, gdy wy, panowie, dawni, raczej niedawni przodownicy będziecie się usuwali!
— Pochlebne mniemanie księcia pana!
— Uchowaj Boże!... Panie szambelanie, odradzałbym mu najgoręcej wyjazd!... Dla człowieka takich zasług... otwiera się pole szerokie, bardzo szerokie!... Któżby stanął na czele, u steru... jeżeli ludzie panu podobni... odejdą?
Pan Anastazy rósł z zadowolenia, a coraz życzliwiej poglądał na księcia Benewentu, ten zdawał się nie spostrzegać wrażenia, jakie jego słowa wywierały.
— Mogą przyjść chwile decydujące, w których zdanie światłe może zaważyć na szali... Nie — nie, panie szambelanie, trzeba zostać, pańskim obowiązkiem jest nie ustępować.
— Rozumiem pięknie wypowiedzianą myśl... jednakże będzie tu dosyć ochotnych...
— Myli się pan! — przerwał Talleyrand. — Cesarz dziś zapytywał o pana!
Szambelana mrowie przeszło, wyprostował się na krześle i trwożliwie wyszeptał:
— Cesarz? Doprawdy... nie wiem, czem zasłużyłem sobie na tyle łaski...
— Ach! Panie szambelanie — odrzekł książę Benewentu. — To tylko znajomość ludzi, sztuka odgadywania ich, w czem najjaśniejszy pan zawsze celuje!... Powiem panu więcej, cesarz raczył nietylko pytać, lecz wyraził życzenie widzenia pana szambelana na przyjęciu w zamku!...