Strona:Wacław Gąsiorowski - Pani Walewska 01.djvu/81

Ta strona została skorygowana.

Książę Benewentu odpowiedział w tym samym sposobie, jeno ze zwróceniem żądła znów ku tym, co nareszcie zaczynają rozumieć, że mianować można oficerów, czy bodaj marszałków — ale nie książąt. Bo, aby umieć nosić mitrę — trzeba się urodzić bodaj hrabią!
Po zamienieniu jeszcze kilku równie miłych obudwom frazesów — Talleyrand, przeprowadzony przez szambelana aż do antykamery, pożegnał pana Anastazego i odjechał.
Szambelan podążył do pokoju żony.
Pani Walewska, którą pokojowa uprzedziła o niespokojnem dopytywaniu się o nią męża — na widok męża pobladła zlekka, spodziewając się całego potoku wymówek. Lecz pan Anastazy tak był przejęty rozmową z księciem Benewentu, że, wchodząc do pokoju żony, zapomniał był o repremendzie, z jaką gotował się wystąpić.
Szambelana chłonęła teraz jedna myśl, a był nią cesarz — ten cesarz, co pamiętał o nim, co bezwątpienia nakazał Talleyrandowi pierwszy krok zrobić... i to, mimo... niechybnie intrygi całej „Blachy“.
Szambelan atoli miał tak wysokie wyobrażenie o należnych mu względach, że radując się — silił równocześnie na obojętność. Powitał więc żonę lekkiem skinieniem, spojrzał na jej rozczerwienioną, jeszcze od mrozu twarzyczkę, zapytał, czy jadła obiad, a następnie, trzasnąwszy energicznie tabakierką, uniósł się na palcach i rzekł od niechcenia.
— Był właśnie pan Périgord!
Pani Walewska podniosła oczy i spojrzała ze zdziwieniem na męża.
— Talleyrand Périgord, książę Benewentu! — poprawił szambelan.
— Był — u nas?...
— A cóż!? Proszą, zabiegają... hm! Nie wiem sam! Przekonali się, że trzeba kogoś więcej, niż imć pan Wybicki, czy