Na cichą, choć mizerną dolę tego chłopa zwaliła się fala wojenna ze wszystkiemi okropnościami gwałtu i przemocy. Francuz zjawił mu się z dobytym pałaszem do cięcia, z żagwią w ręku, z chciwością zdobyczy w oczach! Francuz nie zastanawiał się, ani chciał rozważać kim jest ten nędzarz! On przyszedł pruską miażdżyć potęgę — a więc wszystko, co w jej granicach się znajdowało było mu wrogiem, było łupem! Tam, niby, około Warszawy, była jakaś „Pologne“, w której nie wolno było zanadto swywolić, bo to niby przyjacielski kraj, ale tu, pod cmentarzyskami Iławy, na ziemi, która była ościenią pruskiego oporu, jakaż racja do oszczędzania dobytku, do poszanowania wieśniaka?!
Pułkownik własnemi oczyma patrzył na spustoszenia, czynione przez Francuzów na ziemiach dawnego województwa Pomorskiego, Chełmińskiego i Malborskiego, rozumiał nienawiść chłopa, czuł sam, że nie umiałby go nawet nawrócić do Francuzów, bo sam może tę samą miałby chęć odwetu, chęć pomszczenia krzywdy.
Równocześnie jednak poczucie obowiązku, świadomość, że ma przed sobą człowieka, który unosi ze sobą doniosłe może papiery sztabowe, może tajne rozkazy, człowieka, który zbłąkanego kurjera francuskiego bez namysłu na śmierć wydał, nurtowała w nim. Gdybyż ten chłop miał broń i umiał i mógł się bronić, pułkownikby się nie wahał bodaj własnego życia narazić, lecz strzelać do bezbronnego, strzelać, gdy nie miał dotąd odwagi wyznać mu kim jest, gdy z łatwowierności jego skorzystał, wydało mu się nikczemnością, niegodną szarży.
Gdy pułkownik tak się głowił nad wynalezieniem sposobu zawładnięcia papierami, chłop przystanął raptownie i ręką na dal wskazał.
— Widzicie ten zagajnik — za nim Zelwałd prosto!
— Z godzina drogi!
Strona:Wacław Gąsiorowski - Pani Walewska 02.djvu/100
Ta strona została przepisana.