co zajmowało wiele czasu, tak, że już się na dobre rozwidniło, gdy Łączyński z przewodnikiem znaleźli się w Saalfeldzie. Tu atoli, po krótkich indagacjach, które wobec nałożonych przez imć pana Pawła epoletów, miały raczej charakter prezentacji i wojskowych honorów, pułkownik został wezwany do kwaterującego w Saalfeldzie szefa sztabu trzeciego korpusu armji, generała Hervé.
Łączyński nie bez pomieszania przestępował próg generalskiej kwatery takiego potentata w armji, jak Hervé, szefa sztabu Davousta, lecz uprzejme, koleżeńskie prawie powitanie generała rozproszyło onieśmielenie.
Hervé z całym zapałem, chcącego się przypodobać, Francuza, zasypał pułkownika pytaniami, komplementami prawie, witał w nim dzielnego oficera, o którego zdolnościach słyszał, chwalił legję, unosił się nad szczegółami bitwy pod Tczewem, z lada jednosylabowej odpowiedzi Łęczyńskiego całe racje wyprowadzał, wreszcie zakończył rzecz zaprosinami na śniadanie i zaofiarowaniem pojazdu swego do Ostródu.
Pułkownik próbował się wymówić od śniadania, tłumacząc się brakiem munduru wielkiego i tym swoim wyszarzanym, spełzłym, a i łatanym uniformem. Generał atoli nie ustąpił.
— Wojna, pułkowniku! Właśnie rad będę, gdy mi między moich strojnisiów, a elegantów sztabowych wniesiesz ten zaszczytny poszarpany uniform! Pan właśnie jesteś wzorem, jak miłujący służbę oficer powinienby wyglądać! Taki mundur to najżywszy dokument rzetelnej zasługi!
Żołnierska szczerość generała do reszty opanowała pułkownika.
— Nie wiem, jak mam dziękować generale!
— A to dobre! Moja podzięka, że nie odmawiasz, pułkowniku! Tymczasem rozgość się. Dam ci „compatrjotę“ na przewodnika! Może znasz adjutanta Simonosky?
Strona:Wacław Gąsiorowski - Pani Walewska 02.djvu/105
Ta strona została przepisana.