Strona:Wacław Gąsiorowski - Pani Walewska 02.djvu/113

Ta strona została przepisana.

— Rad jestem poznać!
— Uważałem sobie za obowiązek prosić o zaszczyt przedstawienia! — odrzekł po polsku Szymanowski. — Tyle razy słyszałem nazwisko pana pułkownika...
Łączyński spojrzał ze zdumieniem na jasną, szczerą twarz Szymanowskiego.
— Doprawdy! Toć chyba musimy mieć wspólnych znajomych!
— Nie o tem myślę, panie pułkowniku!
— Inaczej brać tego nie mogę! — odrzekł oschle Łączyński i w dalszym ciągu zwrócił przedmiot rozmowy na służbę adjutancką Szymanowskiego i Romeufa i na ostatnie wypadki.
Szymanowski i Romeuf z całą gotowością i pewnością siebie podjęli temat, imponując pułkownikowi znawstwem położenia, prostując delikatnie jego błędne domysły, a racząc mnóstwem nowin aż do ostatniej potyczki pod Zecherem. A nadto, używając zawsze wyrażeń tak śmiałych, tak gęsto i bezceremonjalnie sadząc nazwiskami marszałków i generałów, że aż to pułkownika niemile dotknęło.
— Więc jego ekscelencja, dowódca trzeciego korpusu bawi jeszcze w Warszawie?
— Ba, ba! — odparł ze śmiechem Romeuf. Żeby to! Mamy go pod bokiem, w Allensteinie! I w dodatku nie w humorze, bo prawdziwa madame Davoust zapowiedziała nam swój przyjazd!
— Jakto, prawdziwa!
— Boć mamy dwie marszałkowe! — objaśnił Romeuf. — Jedną, małżonkę od wielkich recepcyj, damę dworu, tęskniącą stale w Paryżu, a drugą, najmilszą w świecie osóbkę, znakomicie znoszącą namiotowe życie...
— Śmiałe pan czynisz zestawienie!
— Ależ, panie pułkowniku, właśnie kolega Romeuf bar-