Strona:Wacław Gąsiorowski - Pani Walewska 02.djvu/114

Ta strona została przepisana.

dzo dowcipnie podkreśla szczególniejszą okoliczność, otóż ta druga, weselsza pani Davoust, jest uderzająco podobną do prawdziwej, z tą, naturalnie, różnicą, że jest w tym samym typie pięknością.
— Słowem — zakończył filuternie Romeuf — Pani marszałkowa numer pierwszy zjeżdża, więc pani marszałkowa numer drugi musi ustąpić!
— Snać panowie do adjutanckich czynności zaliczacie także i rozsiewanie plotek o swoim zwierzchniku?
Kapitanowie spojrzeli po sobie znacząco i przybrali wymuszenie urzędowe postawy.
— Proszę mi darować tę uwagę, lecz jam nie przywykł do podobnych rozmów!
— Panie pułkowniku — rzekł niedbale Romeuf — śmiem zapewnić, że gdyby jego ekscelencja marszałek był obecnym, ani słowa z tego, co rzekłem, nie potrzebowałbym zmienić!
To lekkie przemówienie się pułkownika z adjutantami ochłodziło rozmowę. Kapitanowie unikali żywszych wyrażeń, a Łączyński był zły sam na siebie, że niepotrzebnie wyrwał się z napomnieniem. Lecz całą niewłaściwość swego wystąpienia zrozumiał imć pan Paweł dopiero na śniadaniu u generała Hervé, gdzie nadewszystko Romeuf swobodą obejścia i niczem nie krępowaną żartobliwością wobec generała, dał poznać Łączyńskiemu, jak dalece stanowisko adjutanta sztabu nie miało w sobie nic z dyscypliny, z karnego uszanowania. Romeuf dowcipkował, Hervé pomagał mu dzielnie i ledwie czasem, kiedy adjutantowi wyrwała się zbyt ostra aluzja, groził mu pobłażliwie palcem.
Ta atmosfera odurzyła Łączyńskiego, lecz była zarazem jeszcze jednem więcej rozczarowaniem, bo burzyła jego wielkie wyobrażenia o sztabie, o Hervém, o Davouscie.
Z prawdziwą ulgą powitał pułkownik koniec śniadania, podziękował generałowi za uprzejmość, i, sam nie wiedząc