dlaczego, postanowił nie zwierzać mu się ze znalezienia papierów Bertranda.
Hervé nie pożałował Łęczyńskiemu pochlebnych słów, sam rozporządził się co do pojazdu i wreszcie do drzwi odprowadził.
Romeuf z Szymanowskim asystowali Łęczyńskiemu aż do ulokowania się w pojeździe. Pułkownika ujęła ta grzeczność.
— Jestem panom niezmiernie obowiązany! Nie wiem jak mam dziękować! Nadto, pozwolicie mi się usprawiedliwić szczerze, po żołniersku! Uczyniłem wam wymówkę! Lecz, cóż chcecie, lata całe za obóz bataljonu się nie wyjrzało, więc takie linjowe prostactwo wyjdzie czasem niby szydło z worka!
— Panie pułkowniku! Z całem uszanowaniem przyjęliśmy jego słowa! — odrzekł z ukłonem Romeuf. — Każde napomnienie pochodzące z ust tak zasłużonego oficera, jak pan, panie pułkowniku, jest nadto cennem!
— No, no! Mój kapitanie, nie odpowiem ci nawet, bo ci sprostać nie umiem w galanterji! Lecz gdybym wam mógł w czem kiedy służyć, liczcie na mnie! Liczcie!
— Najmocniej obowiązany panu pułkownikowi.
— I ja również! — podchwycił Szymanowski.
— Nie zaniecham tej zaszczytnej sposobności, panie pułkowniku! A już i teraz poważę się z łaskawości jego skorzystać...
— Proszę cię, kapitanie!
— W Warszawie miałem szczęście być prezentowanym pani Walewskiej, otóż za szczęście sobie poczytam, jeżeli pan pułkownik przypomni mnie jej pamięci!
— Pani Walewskiej!? — powtórzył Łączyński.
— Tak jest, siostrze pana pułkownika! Miałem szczęście
Strona:Wacław Gąsiorowski - Pani Walewska 02.djvu/115
Ta strona została przepisana.