czyński sam nie wiedział dlaczego, a dałby wiele, gdyby nie wymieniano tu jego drogiej Maryśki.
— Monsieur le colonel Paul de Lasinsky! — przeczytał z listy adjutant u progu cesarskiego.
Flahaut trącił lekko Łączyńskiego.
— Panie pułkowniku, to pana proszą!
— Mnie?
— Z pewnością!
Łączyński pobladł lekko, poprawił nieznacznie pendent i skierował się ku drzwiom gabinetu. Zebrani w antykamerze rozstąpili się z uszanowaniem, adjutant roztworzył drzwi i szepnął cicho.
— Na prawo.
Pułkownik znalazł się w małym pokoju przejściowym, poza którym, po stronie prawej, znajdował się właściwy gabinet.
Łączyński postąpił kilka kroków i stanął jak wryty: poprzez otwarte drzwi spostrzegł siedzącego przy biurku cesarza.
Napoleon podniósł nieznacznie głowę.
— Bliżej!
Pułkownik stanął przed biurkiem i wyprężył się, jak struna.
— Jesteś Łączyński?
— Tak jest, sire!
Cesarz podniósł się, przeszedł parę razy pokój i rzekł nawpół do siebie.
— Łączyński! Bardzo dobrze! Bardzo dobrze! Zaczem przystanął raptownie i zagadnął.
Cóż mi powiesz?!
— Mam zaszczyt najpokorniej podziękować...
Napoleon machnął niecierpliwie ręką i przerwał Łączyńskiemu.
Strona:Wacław Gąsiorowski - Pani Walewska 02.djvu/135
Ta strona została przepisana.