Strona:Wacław Gąsiorowski - Pani Walewska 02.djvu/138

Ta strona została przepisana.

— Domagają się albo marszu powrotnego do Francji... albo...
— Albo?!
— Albo chleba!
— I wy cóż na to?!
Dorsenne strzepnął rękoma.
Sire, oddziały furażerów powróciły dziś z próżnemi rękoma!
— I czegóż tak późno przychodzisz?
— Najjaśniejszy panie, pragnęliśmy ukryć przed tobą krnąbrność, pragnęliśmy ocalić w twoich oczach honor gwardji! Boć to gwardja, sire!
Dorsenne umilkł. Przez chwilę słychać było w komnacie tylko ciężki oddech generała i głuchy charkot, rozsadzający mu piersi. Łączyński stał, jak wryty, ledwie mózgiem ogarniając grozę hiobowej wieści.
— Możesz odejść, Dorsenne! — rzekł nagle Napoleon głosem nie zdradzającym żadnego wzruszenia.
Generał podniósł ku cesarzowi krwią nabiegłe oczy, uszom własnym nie wierząc.
— Zaraz do was przyjadę — dodał Bonaparte.
Dorsenne zatoczył się, zadzwonił ostrogami w niezgrabnym ukłonie i ze ślepem posłuszeństwem, które zdało się każdym jego ruchem kierować, wyszedł z komnaty.
Cesarz spoglądał przez chwilę ku drzwiom, które się za generałem zamknęły, zaczem spojrzał ku stolikowi, na którym leżała szpada i kapelusz stosowany, i rzekł spokojnie do Łączyńskiego.
— Podaj mi szpadę!
Pułkownik pospieszył spełnić rozkaz.
— Kapelusz! Rękawiczki! — rozkazywał dalej Napoleon.
Cesarz zasunął szpadę, nacisnął kapelusz i jął wdziewać rękawiczki.