Strona:Wacław Gąsiorowski - Pani Walewska 02.djvu/153

Ta strona została przepisana.

żądał odpoczynku, wytchnienia. Nie chciał ani zastanawiać się nad przeżytemi chwilami, ani szukać odpowiedzi dla zdejmujących go wątpliwości, ani dociekać, co mu dzień następny może przynieść. Łączyński chciał spać, chciał zapomnieć, orzeźwienie znaleźć dla skołatanej głowy, dla rozpalonej wyobraźni. Lecz mimo całego wysiłku woli, z jakim odpędzał cisnące mu się myśli do głowy, mimo całego postanowienia odłożenia wszelkiego sądu, wszelkiego zdania sobie sprawy do trzeźwości poranku, sen nań nie przychodził, podrażniony mózg pracował ze zdwojonem napięciem.
Widziane obrazy wracały doń, zasłyszane wyrazy dźwięczały mu w uszach, Łączyński wpadł w błędne koło powtarzających się jednych i tych samych wspomnień. Dopiero nad ranem pułkownik uspokoił się nieco, zdrzemnął nawet, lecz gdy z całem pożądaniem snu poddawał się jego przewadze, naraz wstrząsnął nim dreszcz, zbudził i przypomniał o papierach, odebranych chłopu.
Przypomnienie to na równe nogi podniosło pułkownika, całą burzę wyrzutów zerwało, zgnębiło, napełniło go przerażeniem!
On, pułkownik sztabu cesarskiego, oficer którego obowiązkiem jest ogarniać jak najszerzej wszystkie potrzeby, troski, a poruszenia całej armji, zdobywszy przypadkiem dokumenty tak wielkiej wagi, takiej doniosłości, trzyma je u siebie, nie dba o to, że kancelarja cesarska może z godziny na godzinę wygląda gońca z Kłajpedy, że Bertrand minuty liczy, czekając na nowe rozkazy! A on pułkownik sztabu, obsypany tylu zaszczytami, wypromowany bez mała na osobistość, mającą wcielać jakieś talenty wojskowe, jakieś przyszłe zasługi, zapomniał o obowiązku tak prostym, tak jasnym, że ostatni żołdakby go nie chybił, lada ciuraby go rozumiał. I tyle miał okazji, tyle razy zapytywano go, czy nie ma jeszcze czego do powiedzenia!