Pułkownik zrozumiał, że tu niema innej rady, jak czekać cierpliwie, bo, znający na wylot wszystkie sprężyny głównej kwatery pan Flahaut, odrazu go na dobrą wyprowadzi drogę i uchroni od błądzenia. Aby jednak skrócić sobie chwile oczekiwania, Łączyński jął kroczyć uliczkami, a w przyglądaniu się miasteczku dystrakcji szukać.
Wlokąc się tak bezmyślnie z ulicy w ulicę, pułkownik ani się spostrzegł, jak powrócił na toż samo miejsce, z którego był wyszedł, to jest na rynek w rogu którego stał dom, zajmowany przez cesarza i gdzie tuż mieściła się jego własna kwatera.
Łączyński podszedł bezmyślnie do domu, mieszczącego w sobie improwizowane komnaty cesarskie, a pociągnięty widokiem tłumu gorączkowo uwijającej się służby, przystanął i jął się przyglądać barwnemu widokowi.
Naraz, o kilka kroków przed sobą, spostrzegł, wśród gromadki lokajów jednego starszego wiekiem od innych, a wyróżniającego się od swych kolegów mocno nastrzępionymi wąsami i dwoma miotłami krzaczastych, szpakowatych brwi. Wąsal jakąś ożywioną i wesołą snać wiódł rozmowę, bo gromadka raz po raz wybuchała serdecznym śmiechem.
Łączyński sam nie rozumiał, dlaczego twarz wąsala zajęła go i przykuła do miejsca.
Gromadka rechotała z całą swobodą, znajdując najwidoczniej w słowach wąsala ciągłą okazję do śmiechu. Wtem, w bocznych drzwiach domu, ukazał się mundur komisarza cesarskiej kwatery, lokaje rozbiegli się w milczeniu, opuszczając starego kolegę.
Pułkownik poruszył się także, a widząc nadchodzącego naprzeciw siebie lokaja z gromadki, ozwał się tonem lekkiego wyrzutu.
— Nie wstyd wam dokuczać staremu!
Lokaj, na widok pułkownickiego kapelusza, uchylił czapki.
Strona:Wacław Gąsiorowski - Pani Walewska 02.djvu/156
Ta strona została przepisana.