Strona:Wacław Gąsiorowski - Pani Walewska 02.djvu/185

Ta strona została przepisana.

dać Łączyńskiemu umrzeć, że nie ma prawa ratować go, ani do życia zmuszać...
Wejście chirurgów z panem de Ségur przerwało wątpliwości Ornana.
Chirurdzy bez namysłu zabrali się do opatrywania rany i dobywania z niej kuli.
Pan de Ségur z miną zafrasowaną słuchał relacji Ornana.
— Bardzo niemiła przygoda, bardzo niemiła, — zakonkludował maréchal de logis cesarza, a mistrz ceremonji w obozowem życiu. — Dobrze pan uczyniłeś, zawiadamiając mnie o zajściu! Prawdopodobnie wypadek! Musiał opatrywać pistolet... lufę niebacznie zwrócił, kurek obluzowany spadł... no i wypalił...
— Mogę zapewnić pana, że nic podobnego nie miało miejsca! Przed minutą może, pułkownik odzyskał przytomność i mówił.
— A mówił!?... Lecz do tego nie można przywiązywać wagi... był nieprzytomny...
— Przeciwnie, mogę zapewnić...
Pan de Ségur skrzywił się i rzekł z naciskiem.
— Jesteś pan upartym! Powtarzam, że był wypadek z bronią! Nic nadto! Posłuchajmy chirurgów! A — jest kula!?
— Była na wierzchu! — objaśnił starszy chirurg, który właśnie był trzymał w szczypcach wyjętą kulę. — Tęgi kawał ołowiu!
— Cóż pan myśli?
— Nic — do ambulansu! Dwa miesiące i znaku nie będzie! Poprostu, za mocno przycisnął lufę do czoła, brak powietrza osłabił wystrzał. Kula nadwyrężyła mocno kość czołową!... Jedną obawa, że potem mózg może odpowiadać, zresztą dobrze! Będzie miał marsa w twarzy! Budowa silna, czaszka twarda, nie zginie... Djablo mocno pistolet trzymał...