Strona:Wacław Gąsiorowski - Pani Walewska 02.djvu/188

Ta strona została przepisana.

dni przeżyto w Ostródzie. Ciężkie, bo głód i mróz dosięgł nawet generalskich pióropuszów, bo nędza nieubłagana, zajadła, nielitościwa urągała i tym, co umieli ją tępić brzękiem złota! Złota w Ostródzie nie brakło — lecz chleba. Z dnia na dzień już nie tylko ciało, ale i duch upadał na siłach. Napoleon chciał jedno i drugie ratować. Gońca za gońcem słał Talleyrandowi do Warszawy, wyrzutami zasypywał komisarzy Rządu Tymczasowego, a najsurowsze wydawał rozkazy rekwizycyjne. Hasłem Bonapartego były „suchary i wódka“. Lecz mimo wysiłków Wybickiego, mimo bezwzględność, z jaką rabowano każdy śpichrz, każdy magazyn, najuboższą śpiżarnię, wyniszczony kraj nie mógł nastarczyć żądaniom.
Z duchem działo się nie lepiej. Bonaparte jeden go nie tracił. Porzucił dobrowolnie kwaterę swą w rynku ostródzkim i sam przeniósł się do stodoły... Przykład cesarza podziałał, ale nie na długo, mróz zwyciężył! Co gorsza, Ostród, w oczach niknął, malał, topniał... Żołnierz, zdemoralizowany twardą dolą, nie zważał na groźby sądu polowego, i rwał kół za kołem, płot za płotem, bal za balem, byle ognia sobie rozniecić, byle kosztem bodaj chałupy całej na chwilę stężałe, skostniałe członki rozgrzać. Żandarmerja polowa rady sobie dać nie mogła z poskramianiem samowoli i rozpasania. Nędza pięła się po stopniach oficerskich, sięgała już Oudinota, samego Berthiéra.
Nic tedy dziwnego, że gdy wraz ze słońcem kwietniowem wydano rozkaz do wymarszu, radość szalona zapanowała w Ostródzie. Gotowano się do pochodu z zapałem. Finkenstein urastał w ustach żołnierzy na miasto mlekiem i miodem płynące. Wprawdzie powiadano równocześnie o rychłem rozpoczęciu kroków wojennych, lecz cóż one znaczyć mogły dla żołnierza napoleońskiego, gdy nie miał głodu, ani chłodu.
Kapitan Ornano, którego tak samo, jak innych, rozkaz