Ornano skręcił z drogi na prawo, ku polu. Przez pewien czas szli w milczeniu. Pani Walewska odrzuciła znów woal i oddychała pełną piersią, wiewem ciepłych zefirów, harcujących ponad zczerniałą rolą. Kapitan zaś, ochłonąwszy nieco, próbował do reszty odzyskać panowanie, nazywając w głębi duszy szambelanowę zimną, wyrafinowaną komedjantką.
— Ale doprawdy jestem nieuważną! — ozwała się raptownie pani Walewska ze spokojną swobodą. — Nie powinszowałam panu awansu i to pięknego awansu w pańskim wieku!
Kapitan poczerwieniał.
— Mam dwadzieścia trzy lat skończonych! — odrzekł z godnością. — Siedm lat służę!
— Lecz, jeżeli się nie mylę, na balu... byłeś pan porucznikiem!?
— Więc pani pamięta jeszcze ten bal!?
Szambelanowa zmieszała się i dopiero po przestanku objaśniła.
— Był bardzo piękny!
— Jak sen.
— Bardzo wyszukane porównanie.
— Bo i piękny sen nie wraca.
— I pan już jest kapitanem!
— Wówczas pani nawet munduru tego nie rozpoznawałaś!
— Usiłujesz być złośliwym, mości książę!
— Pani wybaczy, mimowoli przyszło! Ale niesłusznie mnie pani tytułuje!
— Wszak tak mi pana przedstawiono...
— Mitrę zawdzięczam pani Potockiej!
— Czyż tak, miałam pana nadto za kuzyna cesarskiego!
— Jeżeli się pani podoba, to łatwiejsze do udowodnienia, bo matka moja jest z domu Bonaparte.
Strona:Wacław Gąsiorowski - Pani Walewska 02.djvu/200
Ta strona została przepisana.