— Tak — tu, na lewo kwatera...
— Pozwól sobie podziękować, panie kawalerze, za trud — rzekła z przesadzoną uprzejmością szambelanowa. — Jestem mu bardzo wdzięczną! Życzę powodzenia w zamysłach! Nie wątpię, że jeżeli nadal tak szybko iść będziesz, to przy następnem widzeniu już z generałem będę rozmawiała.
Pani Walewska wysunęła lekko rękę z pod ramienia kapitana, zebrała starannie fałdy szaty i, uśmiechnąwszy się, skinęła mu głową na pożegnanie.
Kapitanowi pociemniało w oczach. Nie słyszał, co do niego mówiła, nie rozumiał, uczuł tylko, że odchodzi, że zostanie sam, że jej oglądać nie będzie.
— Pani! — wyrzucił gwałtownie. — Więc nic nadto niemasz mi do powiedzenia?! Nic zgoła?
Pani Walewska przystanęła raptownie, głębię jej ócz jakiś smutek zalał.
— I na cóż mówić, gdy się jest przekonanym, że niewiarę się spotka?
— Niewiarę można zwalczyć! Prawda...
— Tam gdzie jest wiara, tam niema prawdy, świadomość prawdy usuwa potrzebę wierzenia!
— Zdawało mi się jednak, że niezupełnie będzie obojętnem dla pani... Proszę wybaczyć śmiałość, zdawało mi się tylko...
— Słucham, mów, panie kawalerze!
— A więc zdawało mi się, iż bodaj tyle zasłużyłem względów, że... że niezupełnie obojętnem jest dla pani, jakie mniemanie... że udzielenie mi pewnych szczegółów...
— I cóż z nich przyjdzie panu!?
— Bo pragnąłbym mieć ją usprawiedliwioną... bo przekonanie...
Szambelanowa obciągnęła nerwowo woal.
— Jest pan w błędzie! Czasem może zależeć, by ktoś wie-
Strona:Wacław Gąsiorowski - Pani Walewska 02.djvu/202
Ta strona została przepisana.