rzył w nas, lecz z chwilą gdy ten ktoś żąda od nas dowodów, ta chęć mija!... Żegnam pana, panie kapitanie!
— Jedzie pani do Finkensteinu?
— Nie wiem!
— Życzę w każdym razie szczęśliwej podróży!
— A ja panu równie szybkiego awansu, jak dotąd!
— Byle nie takiego jak dzisiejszy!...
Pani Walewska roześmiała się sucho, pożegnała skinieniem głowy kapitana i odeszła.
Ornano stał przez jakiś czas w miejscu ścigając wzrokiem postać szambelanowej, a gdy znikła mu z oczu za węgłem domu, dźwignął ramionami i powlókł się do koszar.
Pani Walewska minęła szybko kilka uliczek i dopadła małej furtki, strzeżonej przez posterunek grenadjerów gwardji.
Posterunek rozstąpił się przed szambelanową z uszanowaniem i pani Walewska znalazła się niebawem w wielkiej szopie, zamienionej na cesarską kwaterę.
Tu pospieszyła do kącika, tworzącego coś w rodzaju namiotu, w którym od dwóch tygodni mieściła się i jej gotowalnia, i buduar, i salon, i sypialnia.
W namiocie powitała szambelanowę służebna. Pani Walewska oddała jej szubę i osunęła się ociężale na ławę zasłaną kobiercem.
Twarzyczka szambelanowej pałała, w kątach ócz perliły się łzy, które zdawały się nie mieć nawet mocy spłynięcia.
Służebna kręciła się po namiocie i starała zagadać do swej pani, od smutku ją oderwać. Pani Walewska jakby jej nie słyszała. Oczy wpiła w dal mroczną szopy, rysującą się poprzez uchyloną zasłonę namiotu i milczała.
W tem, tuż około namiotu, dały się słyszeć szybkie kroki. Służebna cofnęła się ku wyjściu i ostrzegła pospiesznie.
— Cesarz!
Strona:Wacław Gąsiorowski - Pani Walewska 02.djvu/203
Ta strona została przepisana.