wsparła, a zasłuchała się, świerszczyki krótką odprawiły naradę i snać przyjąwszy postać kobiecą do bratniego grona, zagrały z całej mocy swą niewymyślną piosenkę wieczoru. Aż zdziwiły się czarne kontury drzew i chwiały poważnie konarami. Krze cichym szelestem zdradzały jakieś tajemnicze wędrówki przyziemnych mieszkańców. Róże pod gankiem dyszały rozpłakanemi kielichami. Park wiał pełnią siły rozrośniętych konarów, pełnią mięsistych, a soczystych liści.
Lipiec był. Lipiec, więc rozrost, moc natury, tężyzna, kres jej wysiłku, dojrzałość, męstwo, poza którem niema większego. Jeżeli maj jest nadzieją, to lipiec jest jego ziszczeniem, streszczeniem, nie pozwalającem niczem się już łudzić, niczego spodziewać. Maj mówi „wierz“, lipiec zaś „nic nadto“, bo lipiec zliczył ci sam gradowe szczerby, wodne wylewy, o kwietniowych nie zapomniał przymrozkach, suchego nie darował siewu, każde ziarno źle rzucone wskazał.
Lipiec — rachmistrz. Kres nadziei. Winogradowe ziarnka masz już policzone, jarzynowe kiście powiadają ci prawdę, cepy swym tępym łomotaniem świadectwo składają plonom. Jabłoń lada wiatrowi nie da się osmyczyć.
Raduj się albo li płacz, lipiec cię już ani zasmuci, ani nie pocieszy, przyjdzie, rozsiędzie się wygodnie, a gdyś przed burzami zdołał ujść cało, to już ci lipiec sumiennie wydzieli, licho co zostawiwszy swym następcom.
Postać niewieścia nie długo pozostawała w osamotnieniu, drzwi w głębi ganku skrzypnęły ponownie, a równocześnie rozległo się ciche zapytanie.
— Chère Marie, jesteś, widzę, samą? Pojechał!?
— Przed chwilą.
— Ah, że mnie nie uprzedziłaś doprawdy! — rzekła z wyrzutem dama, która już teraz wysunęła się na środek ganku. — Chciałam mu wspomnieć właśnie o Łubieńskich! Doprawdy o taką sposobność będzie trudno!
Strona:Wacław Gąsiorowski - Pani Walewska 02.djvu/210
Ta strona została przepisana.