Strona:Wacław Gąsiorowski - Pani Walewska 02.djvu/222

Ta strona została przepisana.

— Et! tu, do nas, aby same strzelce konne. Grzeczny naród, no bo i, proszę waszej wielmożności, przed cesarzem czuj duch, ale żeby z którym po ludzku się rozmówić, ani weź. Zaharkocze niby coś językiem, nabełkota, a w uchu, ci nic nie zostanie.
— Hm, tak to tak! Melduj więc, acan, bo pilna sprawa.
— Pewnie będzie odpis?
— Idź już acan, idź, a żywo.
Stary podrapał się w głowę i z miejsca nie ustępował.
— Kiedy bo, proszę waszej wielmożności, mnie można zawierzyć. Domagalski jestem, oddam święcie, taki bo już u nas porządek. Panowie mnie pisanie oddają, ja niosę do paniusieczki i nim wielmożny ordynans zwilży sobie usta butelczyną, już respons akuratny jest.
Jerzmanowski szarpnął niecierpliwie wąsa.
Sacrebleu! Zważaj, acan, co mówię, imć pani szambebelanowej mnie melduj, za posyłkę mnie lepiej nie bierz, bo do pioruna, sacrebleu!
— Proszę waszej wielmożności! — wyjąkał wystraszony sługa — ja tu nic! Przykazano! I, panie jenerale, choćby nie wiem kto, niema przykazu! Dwa dni temu, Berty, ten największy Berty i to z niczem odjechał. Paniusiulka nie przyjmują nikogo...
Jerzmanowski położył rękę na ramieniu Domagalskiego, żelaznym uchwytem ścisnął i zawróciwszy sługą niby wiechetkiem, mruknął swym stalowym, nie znającym oporu głosem.
— Melduj, sacrebleu! Na oczy mi się nie pokazuj, a nie, to się sam, do kroćset, zamelduję!
Domagalski na ten niespodziewany argument, zgiął się w pałąk i zniknął we drzwiach.
Jerzmanowski pozostawszy sam, jął mierzyć wielkimi krokami komnatkę, ostrogami niecierpliwie dzwonić, a szar-