piąc jedwabiste swe wąsy, raz po raz ku drzwiom spoglądać. Snać nielada sprawa musiała tu przywieść imć pana kapitana, bo twarz raz po raz mieniła mu się kolorami, a jasne czoło ponad ogorzałem obliczem w kurczowe ściągało się fałdy.
Upłynęła długa chwila, zanim po jakimś wewnętrznym popłochu, wdzierającym się z głębi dworu do komnatki, Jerzmanowski ujrzał przed sobą doletnią damę w napoły rozwianym szlafroku, z rozstrzępioną peruką na głowie.
Kapitan szwoleżerów, wyprostował się, i miotąc wy strzelistą kitą czapy po ziemi, zgiął się do dworskiego ukłonu.
— Mościa pani, — zaczął Jerzmanowski.
Dama nie dała mu przyjść do słowa. Długie, kościste ręce wyciągnęła ku niemu z dramatycznym ruchem i szepnęła.
— Wiem! Wiem wszystko! Nie mów pan nic! Jej ani słowa! Badałam przed chwilą, na próżno!
Jerzmanowski, zaskoczony tem niespodziewanem przywitaniem, targnął niecierpliwie pendentem pałasza i odparł niepewnie.
— Daruje imć pani dobrodziejka, lecz, dalipan, nie rozumiem, bo ledwie przed godziną...
— Tak, tak, tylko, na miłość Boską, ani słowa. Tu nawet Waćpan, panie kawalerze, nie jesteś zgoła bezpiecznym. Wiem z pewnością, że już posłali po wartę! Musisz się ratować! O, tak! Zaufaj mi, ja ciebie ocalę...
— Niby mnie, sacrebleu? Mnie ratować? Wybacz, mościa pani, obozowe słowo, lecz do kroćset...
Dama uwiesiła się szefowi na ramieniu i tonem wzruszającego zatrwożenia mówiła.
— Słuchaj mnie pan! Jabłonowska jestem! Oui, s’est moi! Wieziesz pisanie! Nachyl się, powiem ci do ucha De Ligny — Schwarcenberg! No teraz?
Jerzmanowski spojrzał osłupiałym wzrokiem na księżnę,
Strona:Wacław Gąsiorowski - Pani Walewska 02.djvu/223
Ta strona została przepisana.