na jutro! Na wsiadaniu w Lanzensdorfie posyłka ze sztabu mi przywiózł, żem go nie zdążył ani liznąć! I na honor, na figle tu nie przyjechałem! Mościa pani szambelanowo, raczże mnie pani w tej sprawie dopomóc i swą domowniczkę do zwrócenia mi papierów nakłonić!
— Jestem księżna Jabłonowska.
— Tem mi nieprzyjemniej że mnie od niej konfuzja spotyka.
— Pozwól waćpan, — wmieszała się pani Walewska, którą szczera alternacja Jerzmanowskiego zaczęła nieco oświecać, — więc czemu mam przypisać jego niespodziewane przybycie?
Jerzmanowski głowę zwiesił, szerokie bruzdy zorały mu czoło.
— Od godziny już tu mitrężę, a do rzeczy przyjść nie mogę! Nie w swojej przybywam sprawie. Stary towarzysz broni, przyjaciel, a więcej jak brat, na śmiertelnem posłaniu zaklął mnie tu jechać, tu swe ostatnie pozdrowienie zawieźć i przedłożyć...
Jerzmanowski umilkł gwałtownie, twarz odwrócił, a wąsa targnął.
Pani Walewska pobladła zlekka, a zwiesiwszy głowę zdawała się czekać, rychło z ust Jerzmanowskiego padnie imię. Oficer szwoleżerów stał jak wryty z zaciśniętemi ustami i milczał.
Cisza zaległa komnatkę, ledwie że słychać było szelest jedwabiów księżnej Jabłonowskiej, która skwapliwie jęła się wsłuchiwać w niespodziewane zakończenie sprawy de Ligny-Schwarcenberg.
— I cóż więcej, panie kawalerze? — wyjąkała z trudem szambelanowa.
Jerzmanowski dźwignął ramionami i odparł gwałtownie.
— To i wszystko!
Strona:Wacław Gąsiorowski - Pani Walewska 02.djvu/227
Ta strona została przepisana.