monotonne głosy ozwały się tu i owdzie, kilka uczynionych odpowiedzi Jerzmanowskiego przebrzmiało i gromadka jezdnych znikła wśród grabów.
Jerzmanowski parł przodem bez wytchnienia, ledwie od czasu od czasu spozierając poza siebie, jakby jadącą poza nim szambelanowę do pośpiechu nagląc. Pani Walewska bez słowa protestu dotrzymywała placu Jerzmanowskiemu, dopiero, gdy z schoenbrunskiego traktu skręcono w bok, na krętą a falistą drogę, szambelanowa ozwała się niepewnie.
— Pozwól, waszmość! Zwolnić nieco muszę. Daleko jeszcze?!...
Jerzmanowski zdarł konia i wskazał pani Walewskiej na rysujące się w dali wzgórze.
— Tam, na górnym Lanzensdorfie! Za kwadrans możemy być na miejscu!...
— Czy istotnie już żadnej niema nadziei? — zagadnęła nagle szambelanowa.
— Girardot tak powiada! A podobno sam Gorajski lepiej wie o tem, od naszego chirurga! Wczoraj Dautancourt samego Larreya chciał z głównej kwatery sprowadzić „Płaksie“ — lecz zaniechano daremnej fatygi! Rana już nie krwawi i nie zażywa! Sacrebleu, nikczemniejszej na oczy nie widziałem! Posiniała, obrzękła, nawet nie boli. Żelazem ją piekli — a kropli krwi nie dobyli! Phi! Toć ciekła ona z „Płaksy“ — i ranami sączyła i do gardła mu się rzucała, aż zbrakło szelmy!...
Jerzmanowski zamilkł, nasunął czapę na ucho, i roześmiał się głucho.
— Phi! Na pierwszego szefa go przedstawili! Do krzyża podali. A tu go pewnie ten drewniany, ten niezawodny szybciej dojdzie. Niechby go gdzie płatnęło, czy granatem rozerwało — żołnierska dola! Wygarnęło cię z szeregu bez kunktatorstwa, bez mordęgi, bez ceregieli! A tu co, leż, jak kłoda,
Strona:Wacław Gąsiorowski - Pani Walewska 02.djvu/235
Ta strona została przepisana.